Montag, 10. September 2007

Willkommen, bienvenue, welcome

jestesmy. Nasz wakacyjny pobyt w zwiazku z napieta sytuacja “pracowa” Wiewiorki przedluzyl sie niespodziewanie z trzech do szesciu tygodni. Nawdychalam sie Warszawy i z radoscia stwierdzam, ze moment wyjscia z samolotu po podrozy zaliczam do jednego ze szczesliwszych w tym roku. Wniosek – nastepny urlop spedzamy sami z dala od rodziny.

Julinek w ciagu ostatnich tygodni zwiedzil pol Polski w wynajetym samochodzie, smakowal mase nowych potraw i pospotykal dziesiatki dzieci kuzynow i kuzynek bawiac sie w najlepsze w najrozniejszych okolicznosciach. Ostatni etap podrozy babcia wykorzystala na jezykowe doksztalcenie dziecka. Julka wiec z wielka swoboda pokazuje rozne czesci ciala i ksiazkowo pytana o nos, jak ma akurat ochote, jedzie palcem w kierunku buzi. Przezywa rowniez fascynacje butami wszelkiego rodzaju dzwiecznie powtarzajac buti buti. Wacha kwiatki teatralnie glosno pociagajac nosem i wydajac z siebie wdzieczne kwia. Rzeklabym nawet ze zaczyna ukladac zdania…zwracajac sie do kotka powtarza do znudzenia miau ko. W kwestii rozwoju motorycznego natomiast – raczej bez wiekszych zmian. Mala asekurantka bierze mnie za reke, wstaje na nogi i upewniwszy sie ze druga reka jest rowniez w poblizu idzie. Ostroznie, z namaszczeniem, kurczowo sciskajac moj kciuk.

Powrot do domu Julka przezyla wrecz histerycznie, calujac podloge we wszystkich pokojach i namietnie powtarzajac mizio (miso czy maison??). Po upraniu i poporzadkowaniu oraz wyniesieniu z szaf kolejnych za malych ubranek wybieramy sie codziennie na nowe odkrywanie swiata z plastikowym pudelkiem, w ktore zawsze mozna cos wlozyc.

Idzie jesien.