Freitag, 29. Januar 2010

Jedziemy


Zasiadlam i nie wiem jak sie nazywam. Jezeli ktos pamieta, to prosze o telefon. Wyjezdzamy, znaczy jedziemy przez tesciow to tego spa. Jezu jak sie ciesze. Pakuje walizki od trzech dni co jest o tyle dziwne, ze ja zawsze wszystko na ostatnio chwile, wiec chyba jednak bardzo sie ciesze. Spakowalam Julke i siebie, Wiewiorka o ile dzis doleci i wyladuje w tym kraju spakuje sie sam. Pada za cala zime, samochody kreca piruety na drodze przed kuchnia wiec mam na co patrzec. Julka rowniez sie pakuje. Z czelusci szafy wydobyla jedyna koszule z prawdziwego zdarzenia, ktora przelezala dwa lata i jest juz oczywiscie za mala. Fascynacja koszula jest tak wielka, ze od dwoch dni moje dziecko sie z nia nie rozstaje i co i rusz przeglada sie w piekarniku - idzie do pracy - tak jak tata - w koszuli. A ze nadal jest chlopcem, znaleziona w szufladzie opaska na wlosy przystroila ja moze jakies piec minut i to tylko dlatego ze ja podobna opaske rowniez zalozylam.

No wiec jedziemy... dzis doszlo do mnie ze ostatni urlop mielismy piec lat temu. Jak tak dalej sobie bedziemy folgowac to w 2015 zaliczymy kolejny romantyczny tydzien we dwoje, zakladajac ze my bedziemy miec jeszcze na romantyzm ochote a dziecko bedzie mialo ochote na tydzien z dziadkami. Jedziemy i zostawiamy dziecie tesciom. Znaczy planujemy ze zostawiamy, bo w miedzyczasie wyszlo przeziebienie i od dwoch dni nocy praktycznie nie ma.
Dzis postawiona niejako pod murem odwiedzilam lekarza, ktory stwierdzil ze to nie zapalenie pluc, wiec ok. Ok to nie jest, no ale, powiedzmy, jest dobrze. Syrop, masci i inne specyfiki roznosza piekna won w domu, zapalilam swieczki i czekam na Wiewiorke, Julka lata w czapce i szaliku, walizki w rzedzie ustawione w korytarzu... Za oknem snieg.

Jeszcze do mnie nie dotarlo...

Montag, 25. Januar 2010

Mialam dzisiaj wizyte..

W kraju gdzie mieszkam na kontakty naprawde trzeba zapracowac. Ciezkiej pracy sie nie boje, wiec po dziesieciu latach dorobilam sie sporo znajomosci, z czego 99 procent stanowia obcokrajowcy. Dzisiaj wpadl do mnie ten jeden procent. Wpadl to jest dosc ogolnie powiedziane, poniewaz wpadniecie poprzedzone bylo wymiana pieciu mailow, dziesieciu smsow, upewnieniu sie ze wszyscy zdrowi i nikt od nikogo sie nie zarazi oraz wpisaniu calego iwentu w kalendarz z dwutygodniowym uprzedzeniem. Poniewaz pan domu ma nienormowany czas pracy, wpadli do mnie wszyscy. Znaczy dwa plus dwa. Poniewaz juz znam panstwa i ich zwyczaje zapobiegawczo dzien wczesniej upieklam ciasto a po powrocie z przedpoludniowych zajec oddalam sie czynnosci ktora polegala na sprzataniu czystego domu. Nic nie poradze na to, ze znaczna wiekszosc pan w tutejszym kraju uziemniona jest w domu do momentu osiagniecia wieku nastoletniego swoich pociech. Skutkiem takiego oblednego systemu szkolnictwa jest to ze kazdy dom dopracowany jest do milimetra, do kazdej czynnosci znajdzie sie stosowne narzedzie, odpowiednia szmatka i pasujacy specyfik. No wiec przelecialam, ze tak sie wyraze, moje metraze, zmylam odciski julinkowych palcow z okna tak plus minus zaczynajac od 98cm w dol (dziekujac bogu za pochmurny dzien bo inaczej przyszloby mi myc cale okna, rowniez od 98cm w gore), a to co po sprzataniu nadal lezalo na stolach zrzucilam szerokim gestem do piwnicy (jutro posprzatam). Na dywanie ustawilam kolejke i lego dla chlopca a w kuchni rozlozylam kredki i papier dla dziewczynki. Wizyta kurtuazyjna, cel wizyty (jak sie dowiedzialam wypytujac ostatnio zone pana domu) wzmocnienie mojej integracji (sic) i poduczenie julki lokalnego dialektu. Na powaznie, bez zartow. Nie wizytuje sie przeciez, wedlug tutejszych zwyczajow, ot tak, bez celu.
Zapadlam po tym ciezkim dniu na miekkosc sofy, na bol glowy - aspiryna, na psychike - pisanie.

Dobrze ze mili panstwo nie zrozumieli julki ktora szczerze znudzona dlugoscia trwania wizyty wprost zapytala - kiedy oni, mamo, pojda sobie wreszcie do domu?

Sonntag, 24. Januar 2010

Wyjscie


Mowilam ze lubie ciete kwiaty? Chyba dlatego ze przypomina mi to moj dom kiedy bylam taka jak Julka. Mama dostawala cale narecza od swoich malych pacjentow a dom byl pelen kwiatow w wazonach. W szarym miescie, w szarym bloku, w malutkim mieszkanku setki kwiatow. Mama pielegnowala je jak najlepiej mogla a kiedy jedne wiedly na ich miejsce pojawialy sie nowe. Te tulipany tak bardzo mi pachna juz wiosna... szkoda ze dlugo nie postoja.

Za oknem nadal bezsniezna zima a ja robie porzadki w szafach. W Julkowej szafie wisza w dlugim rzedzie sukienki, nowe, z metkami, we wszystkich mozliwych rozmiarach, czekaja na swoja kolej - w wiekszosci sprezentowane od babc i cioc bo ja jej juz, znajac jej gusta, sukienek nie kupuje. Tym razem uparlam sie i nawet sie udalo. Tylko kucyki nie wytrzymaly jazdy samochodem i wyladowaly na uszach pluszowego pieska bo jemu przeciez, tak ladniej. Anyway...Julka w sukience - odnotowac warto. Chyba faktycznie uznala cale to przebieranie za zabawe bo wyegzekwowala (nie wiem juz nawet jak) zestaw do makijazu i nie rozstawala sie z nim caly dzien - od czasu do czasu delikatnie poprawiajac sobie cieniem do powiek policzki. A wieczorem musialam ukradkiem wyjmowac to puzderko z jej kieszeni bo zawlaszczyla je cala soba proponujac mi pozyczenie na chwilke jezeli ladnie poprosze...

Mittwoch, 20. Januar 2010

lokalna kuchnia




odkad mieszkamy tu gdzie mieszkamy, zredukowalismy do minimum specjaly lokalnej kuchni i zyjemy mieszanka tego co Wiewiorka wyniosl z domu (a wyniosl duzo), tego co ja przytargalam w ksiazkach (bo z domu przytargalam raczej niewiele) ale glownie tego, co przejelismy od wiewiorkowych poludniowych przodkow. odkad mamy Julke, nasza dieta rozszerzyla sie o ryz, ryby i frytki. jedynym wszechobecnym w calym kraju kulinarnym zwyczajem, ktory celebrujemy w sezonie zimowym jest fondue. Wiewiorka, jak zwykle przy gotowaniu, osiaga stopien koncetracji totalnej i przeszkadzac mu nie mozna, jest mistrzem i panem kuchni , wydaje krotkie polecenia. . podzial pracy w wypadku fondue jest wiec jasny. Wiewiorka miesza w garnku i kroi czosnek a ja nakrywam stol, kroje chleb, zapalam ogien, otwieram wino i gotuje herbate. kto sie wiecej napracuje widac po dlugosci zdania....tym razem Julka miala premiere w naszym zimowym rytuale i choc skonczylo sie na lizaniu widelca zabawa byla naprawde niezla.

Samstag, 16. Januar 2010

Julek i Julka


A kiedy za oknem szaroburo to najfajniejsze sa dzikie popoludniowe zabawy w domu. Tradycyjnie - Julka i Julek plus Mala Dziewczynka. Julka z Julkiem znaja sie od poczatku, znaczy od wiekow. Wpdaja sobie w drzwiach w objecia i rownie wylewnie zegnaja sie...wcale nie chcac wychodzic. Julek wzdycha ze chcialby mieszkac u Julki a Julka po cichu na ucho prosi zebysmy znowu pojechaly do Julka. Na koniec kladzie palec na usta i mowi cicho "ale to nasz sekret, nikomu nie powiemy" i mruzy jedno oko po czym leci do Wiewiorki obwiescic nowine.
Julek z Julka o tyle funkcjonuja na podobnych falach ze obydwoje sa dosc zywymi dzieciakami i swietnie sie dogaduja w swoim dwujezycznym dialekcie. Choc, szczerze, nam sie wlos na glowie jezy jak sluchamy kiedy wprowadzaja nowopoznane w przedszkolu lokalne slowka i czesto sie zastanawiamy jak oni sobie poradza z tyloma jezykami.
Julek z Julka raz w tygodniu chodza do tego samego przedszkola. Julek czeka rano na Julke a ja potem na mame Julka. I tak sie prowadzamy w jedna i w druga i z ciekawoscia zastanawiamy co z tej znajomosci wyniknie:) Kiedy Julek z Julka bawia sie z Mala Dziewczynka my siedzimy i pijac jablkowa herbate snujemy wielkie plany na przyszlosc...

Mittwoch, 13. Januar 2010

wbijamy sie w rytm



Jestem nerwowo w strzepkach, wrakiem jestem (co oczywiscie moze sie jutro zmienic). Julka w fazie buntu....no wlasnie...trzyipollatka. Ogolnie ciezko, pod gorke i pchamy. Po dwoch tygodniach rozpieszczania przez tate ciezko wrocic do normalnosci. Rano zwyczajowo tragedia bo Wiewiorka albo juz w pracy albo wlasnie do pracy. Dlaczego go nie ma, dlaczego sie nie pozegnal, dlaczego? Widze naprawde rozpacz w oczach mojego dziecka. "Pach taty" mowi Julka dzis rano do mnie po wyjsciu z lazienki....Wchodze, julka trzyma w rece butelke pachnidel Wiewiorki...Pach taty mowi...pach taty...
....
Spadl nareszcie snieg na tyle ze mozna sie w nim niezle pobawic. Jak cukier puder, jak kasza, wiec balwan z niego cienki ale jest i stoi za oknem. Pada nadal. Jutro mamy nadzieje na wiekszego balwana. A ja czekam nadal na ten upragniony hotel.

Freitag, 8. Januar 2010

Chorobowy tydzien

Swieto Trzech Kroli to u nas zabawa w znajdywanie w bulce figurki krola. Kto go znajdzie, temu nalezy sie korona. Jeszcze do dzis pamietam jak jakis "wybrakowany" egzemplarz trafil nam do biura i uszczesliwil wszystkich, bo w kazdym kawalku bulki mozna bylo znalezc figurke. Problem byl tylko z podzialem korony...W tym roku problemu nie bylo, korone dostala Julka. Tego samego dnia wieczorem lezelismy wszyscy w lozku z goraczka i objawami grypy. Koniec tygodnia wiec na prostej ale ogolnie malo rozrywkowo i dosc meczaco.

A ja myslami gdzies w cieplych krajach, przegladam oferty biur podrozy coby gdzies na tydzien z wiewiorka wyskoczyc. Moga byc zreszta tez gory i snieg oby tylko moc wziac ze soba i przeczytac kilka ksiazek ktore zalegaja kurzem. Moze byc jakies spa coby moje cialo sie troche uformowalo. Albo Paryz, albo Londyn. Cokolwiek. Powylegiwac sie w lozku rano, splynac na sniadanie do restauracji po dywanowych schodach i zeby ktos mi wreszcie ugotowal obiad. Dziekuje.

Sonntag, 3. Januar 2010

pierwsze party


mamy za soba. julka padla o pierwszej w kanonadzie fajerwerkow. szczerze - nawet nie liczylismy ze uda nam sie ja polozyc, jak w zeszlym roku, przed dziewiata i ze przespi nam cala noc. spodnice zdjela po dziesieciu minutach twierdzac ze legginsy przeciez tez bardzo eleganckie. my ciagniemy lekki bol glowy i wyjmujemy konfetti spod dywanow. wiewiorka zamiata na dworze ja piore i ukladam w szafach wszystko co nazbieralo sie przez ostatnie tygodnie, oj zdecydowanie za krotkie te wakacje byly. nastepne, juz ustalone, spedzamy poza domem i z dala od sklepow i miasta.

Freitag, 1. Januar 2010

trening czyni mistrza


wiewiorka wierzy ze corka wyrosnie nam na wielka lyzwiarke. tak jak on nie wyrosl i brat wiewiorki rowniez. julka na lyzwach trzyma sie niezle i frajde miewa ale czasem bywa tez ciezko. wczoraj przylapalam wiewiorke przy motywacji na czekoladke...eeeeeeeeee? czy mnie ktos motywowal do plywania w zimnym basenie trzy razy w tygodniu i jechania zatloczonym autobusem przez pol warszawy w jedna i w druga? nie pamietam. ale zaczynalam pozniej. w kazdym razie duma mnie rozpiera jak widze tego skrzata posuwajacego na prawdziwych figurowkach, niezaleznie od metod treningowych trenera zawodniczki.