Montag, 21. Januar 2008

mikolajowe odloty

“Mikoki” oznajmia Julinek przy stole. “Mikoki Mikoki Mikoki” – ilosc powtarzanych slow stoi w bezposredniej relacji z nagloscia potrzeby. Od czasu Swiat kiedy to w sklepach roilo sie od Swietych Mikolajow Julka bezblednie kwituje kazdego dziadka z biala broda, spotkanego na ulicy czy zauwazonego w zurnalu. Przytakuje…Mikolaj corenko, to jest Mikolaj. Julka kontynuuje “Mikoki Mikoki Mikoki” – potrzeba znaczy ta sama tyle ze chyba nie zaspokojona. Palec wedruje w strone polki z owocami. “Mikoki o to, mikoki”….a…przepraszam, nie zrozumialam. Pomarancza znaczy? Bo odkad pojawily sie Mikolaje, niezbednym ich wyposazeniem byly lezace gdzies w poblizu pomarancza ktore moje dziecko od tego momentu pokochalo. Alez prosze, pomarancza. Julka z blogim, spelnionym wyrazem twarzy wgryza sie w kawalek…mmmmmmmmmmmmmmmmikoki.

Wrociwszy ze spaceru zakladamy ABSowe skarpetki…”Mikoki” oznajmia stanowczo Julka. Mikoki???? Alez nie kolezanko, przeciez to skarpetki, ty dobrze wiesz ze to sa skarpetki. Mikoki! Mikoki! Mikoki! Chwile, przyznam, to wygiecie umyslu mi zajelo….

Skarpetki sa pomaranczowe…jednym slowem – Mikoki….

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen