Zauwazam nareszcie zaleznosc miedzy jesienia a natezeniem ruchliwosci dzieci.
Snieg, deszcz, przemoczone nogi, kaszel, choroba, placz, dom, dom, dom, mamo chce wyjsc (za oknem nic nie widac plus goraczka wiec zdecydowanie - nie)- Puzzle, ksiazki, lalki juz piaty dzien, Julka wychodzi z siebie. Ja rowniez. Mam nadzieje ze to tylko taka faza i ze niedlugo sie skonczy.
Wiewiorka urywa sie w tym tygodniu poludniowa pora z pracy, myslalam ze bedzie lepiej a tu – pulapka – Julka jest rozregulowna na maksa. Lata wkolo sofy, mnie sie wlos jezy, trabki sluchowe wylaczaja sie automatycznie, tata pomylil kurujace kremy i ten na reke zastosowal calym rozmachem na plecy. Tragedia. I skad on ma sile na stwierdzenia typu “przydaloby sie drugie kochanie”. Ja chwilowo – dziekuje, nie.
Pol godziny w notariacie bylo zbawieniem. Julka siedziala i wertowala gazete, my – dokumenty. Szkoda ze tak krotko…panie przy biurku wolno stukaly w klawiatury popijajac herbate. Ja w klawiature stukam w tempie ponaddzwiekowym, kasujac co jakis czas dorzucone przez Julke literki. O herbacie moge pomarzyc.
Wczoraj w centrum handlowym Julka rozlozyla sie na podlodze i zrobila typowa “scene”. To sie doczekalam, nastepna byla zaraz w domu w korytarzu. Granice mojej cierpliwosci juz dawno zostaly naruszone i sluchajac siebie sama sobie sie dziwie czy to naprawde ja po raz niewiadomoktory w tym tygodniu tlumacze ze kabel to nie zabawka i ze kapcie nalezy zalozyc bo zimno. Jednak ja.
Chwilowo – dziekuje, nie, poczekam, moze mi przejdzie.
A na razie kolko graniaste.
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen